Wstałam z kanapy, wygospodarowałam mój cenny czas,
nie zraziłam się pierwszymi trudnościami. Mało tego- staram się jak mogę! I co mnie za to spotyka?!? Kontuzja!
No dobrze, to przyjrzyjmy się kontuzjom sięgając do samego jądra filozofii jogi.
Jeśli praktykujecie w naszej szkole na Kościuszki, to za każdym razem mijacie wykaligrafowane na ścianie w poczekalni Jamy i Nijamy. Czym są? W skrócie Jamy to praktyki moralne, a Nijamy to praktyki wewnętrzne. Całość została opisana w Jogasutrach, których autorstwo przypisuje się indyjskiemu uczonemu Patandżalemu. Co ważne- Jamy i Nijamy nie są konceptem intelektualnym, są praktykami, identycznie jak asany (pozycje jogi) obecne podczas zajęć. Praktyka Jam i Nijam rozpościera się na całe nasze życie. Aby uchwycić ich praktyczność przyjrzyjmy się Ahimsie, która stanowi pierwszą Jamę.
Ahimsa, czyli wolność od przemocy.
O czym pomyślałaś czytając powyższe zdanie? O tym, że Ahimsa to ogólnie rzecz biorąc „bycie w porządku w stosunku do innych”, budowanie z nimi partnerskich relacji, szacunek dla zwierząt i troska o planetę, na której żyjemy- czyli niestosowanie agresji do tego, co na zewnątrz. I masz rację, Ahimsa jest tym wszystkim. A czy pomyślałaś o sobie? Czym byłaby Ahimsa wobec siebie samej? Pewnie wątków jest tu wiele: począwszy od fizycznej troski o siebie- czyli np. nieszkodzenie sobie złą dietą, przez zadbanie o aktywność fizyczną- niekrzywdzenie się lenistwem aż do wątków psychologicznych- niekrzywdzenia się zamartwianiem, byciem niewolnikiem czyichś opinii.
A jak się to ma do kontuzji? Czasem się po prostu przydarzają i oczywiście nie są niczym miłym i oby ich było jak najmniej. Czasem po prostu poruszymy coś, czego nie ruszałyśmy lata i odezwie się ból. Ale bywa też tak, że zapominamy o pierwszej Jamie w kontekście siebie samych, nie uruchamiamy wrażliwości na własne ciało, chcemy coś udowodnić (żeby jeszcze sobie). Jakkolwiek brutalnie to brzmi- po prostu bywamy autoagresywni. Wystoję w tym psie z głową w dole, choć ciało mam jak z waty a na końcu padnę na kolana obijając je dotkliwe. Po co nam to? Po nic... Chyba tylko po to, żeby bolało.... Czasem musimy coś naciągnąć, nabawić się solidnego siniaka, nie móc na drugi dzień zejść po schodach, żeby zacząć szanować własne granice. A może warto poczuć je szybciej. Wiecie dobrze, że nie chodzi o drugą skrajność- czyli odpuszczanie. Oddychaj, obserwuj i poczuj. Bądź dla siebie sprzymierzeńcem a nie wrogiem. Nie praktykujesz dla nauczyciela, nie praktykujesz dla osoby obok, praktykujesz dla siebie. I jeśli wszystko dobrze się ułoży i wytrwasz, to nie jest to ostatni pies z głową w dole w Twoim życiu. Możesz go zrobić jeszcze raz w domu- na spokojnie. Możesz go zrobić na kolejnych zajęciach i jeszcze na kolejnych. I jeśli dasz sobie czas, to przyjdzie taki moment, że będziesz za nim tęskniła, okaże się, że jest Twoją ulubioną pozycją, w której odnajdujesz swoje schronienie. I teraz najważniejsze pytanie: dasz sobie na to szansę? Czy wolisz dać się sobie przejechać jak walec a później stwierdzisz: „tak jak myślałam, joga nie jest dla mnie, tylko się kontuzji nabawiłam”.
Jeśli byłaś uważna, pilnowałaś granic, ale zakończyło się kontuzją, to paradoksalnie nie jest to takie złe- Twoje ciało coś Ci mówi, prosi, żeby zająć się jakimś obszarem. Praktykując obserwuj i bądź wyjątkowo łagodna dla tego miejsca. Przyjrzyj się przyczynom- obserwuj jak siadasz przy biurku, jak stoisz- wdrażaj dobre nawyki z maty do codziennego życia. Rozważ skorzystanie z dobrej fizjoterapii, pójście na masaż.
Moja osobista, najmocniejsza lekcja z tego rozdziału- nie ma autentycznego szacunku do innych, jeśli nie szanuje się siebie. Kiedy szanujesz siebie, to szacunek do tego, co zewnętrzne przychodzi coraz mniej wysiłkowo. Znam ludzi, którzy to osiągnęli i codziennie dziękuję im za inspirację!
A teraz idę zrobić psa z głową w dole;-)
Do zobaczenia na matach
Ania Mosakowska